wtorek, 3 lipca 2018

Rozdział 6 Chris & Roy

Chris czuł, jak gorąca woda spływa boleśnie po jego nagim ciele, jakby wypalając trwałe blizny na powierzchni odsłoniętych mięśni. Każda kropla była od poprzedniej cięższa i gorętsza, dolewała wina do i tak już pełnej goryczy czary, z której trunek już dawno powinien był się przelać na biały obrus, a jakimś cudem pozostawał wewnątrz, zatrzymany na krawędzi, jakby kielich nie posiadał dna i końca.
Rana, owinięta zmoczonym już bandażem i gazą, bolała go niemiłosiernie, ale zamglone myśli tłumiły ten ból. Roy mówił mu, że ma nie siedzieć pod prysznicem dłużej niż 15 minut, bo coś tam, ale Chris go już wtedy nie słuchał i tak właściwie to miał gdzieś jego słowa, także kąpiel brał już dobre pół godziny. A gdzieś w tle jakby słyszał wrzaski wkurzonego młodego mężczyzny, ale nie skupiał się nad nimi na tyle, by rozróżniać słowa.
Słyszał tylko szum tryskającej ze słuchawki wody, która następnie odbijała się od brodzika i wyłożonej płytkami łazienkowymi ściany. W dźwiękach tych znajdował nie tyle wyciszenie czy ukojenie, co zrozumienie i urzeczywistnienie jego własnych myśli, które odbijały się od jednej kości czaszki do drugiej, coraz szybciej, mocniej i boleśniej, i tak na okrągło, bez ustanku.
A myślał o rodzinie. Rodzinie, którą zostawił tamtej nocy w gospodzie, bo nie mógł przedrzeć się przez chmarę pokrytych zgnilizną kreatur, które próbowały się dobrać do jego skóry. Cudem wyczołgał się między nimi na kolanach, praktycznie na oślep, nic nie widząc, bo obraz mu się zamazywał, a zmysł równowagi przestał działać.
Był na siebie zły i miał ochotę rozwalić cały prysznic i płytki gołymi pięściami, ale ostatecznie się powstrzymał, wiedząc, że porani sobie tylko knykcie, a pomocy uzdrowiciela Roya Nie Znał Nazwiska wolał uniknąć.
Nie miał bladego pojęcia, co się stało z jego matką i młodszym bratem. Nie widział, żeby wychodzili z kuchni przed północą, nie widział ich też w rozszalałym tłumie panikujących uczestników imprezy - chociaż wtedy był już półprzytomny od ugryzienia, mógł ich zwyczajnie przeoczyć. Nie słyszał jednak ich krzyków, matka z pewnością by go wołała, szukała.... Z drugiej strony cieszył się, że ich nie słyszał. Wtedy miałby pewność, że coś ich dorwało, a wrzaski te nawiedzałyby go po nocach z dodatkiem strasznych, wyimaginowanych wizji. A co, jeśli coś ich załatwiło po cichu? Zombie aż takie głośne nie były, oprócz tego, że wydawały z siebie niezidentyfikowane dźwięki w próbie wymówienia czegokolwiek i zachowywały się jak słonie w składzie porcelany. Trochę też charczały i warczały jak psy, ale przy szumie wody z mycia naczyń można było nie zwrócić na to uwagi...
Zakręcił  kurek i chwilę jeszcze stał w brodziku, czując, jak woda spływa mu z mokrych włosów po karku, następnie po plecach, naznaczając go krętymi, niewidzialnymi śladami. Westchnął. Żyją, czy nie żyją... Musiał tam wrócić. Postanowił, że wróci do gospody i znajdzie ich - jako zwłoki, czy kreatury. A jak ich nie znajdzie, będzie wiedział, że albo przeżyli, albo złączyli się z chordą innych zombie przemierzających ulice mile dalej.
Katastrofa zombie. Apokalipsa. Wirus. Wydawało mu się to nadzwyczaj śmieszne i nieprawdopodobne, ale ból w ręce czynił to realnym. Miał wrażenie, jakby oglądał bardzo tandetny film w kinie albo grał w słownego rpga z kumplami. Ewentualnie czytał nad wyraz słaby thriller dla młodzieży, co było już mniej prawdopodobne, bo nie czytał książek. Mimo to.. Apokalipsa. No i co? To nie koniec świata, przynajmniej nie teraz. Jeszcze nie. I co? Trzeba żyć dalej, chyba... Ciekawiło go, co z tym faktem zrobią władze, inni ludzie, czy to wybuchło tylko w Stanach, czy na całym świecie i co to właściwie do cholery jest. Z jakiej racji i dlaczego ludzie zamieniają się w bezmyślne, dzikie stwory, skąd wziął się ten cholerny wirus i czemu obrócił życie wszystkich do góry nogami? Jak z tym żyć, jak sobie poradzić? Już nie myślał o sobie, bo stwierdził, że jakoś przewegetuje, niczym warzywo, ale co to będzie za życie? Czy będzie to życie warte tego, by je przeżyć? Czy lepiej już teraz strzelić sobie w łeb i oszczędzić sobie cierpienia, a także widoków tego, jakie żniwa zbiera ono na zewnątrz?
Wyszedł na posadzkę wyłożoną zielonymi kafelkami i chwycił do ręki ręcznik, który rzucił mu wcześniej Roy. Chwilę patrząc na niego Chris myślał, czy aby na pewno był to czysty, wyprany i nieużywany ręcznik. Potem jednak stwierdził, że przecież jest "apokalipsa" i w sumie mało go to obchodzi, ewentualnie bakterie go zabiją, ale mówi się trudno i żyje się dalej.
Spojrzał na przytargane ze sobą ubrania i zorientował się, że były to te same ciuchy, które miał na sobie podczas feralnego sylwestra, tyle że wyprane.  Sztywna biała koszula (nawet nie było widać plam krwi!), czarne dżinsy, gacie, skarpety i nawet pasek. Wtedy uświadomił sobie, że odzież, w której przespał dwa dni w łóżku Roya to nie była ta, którą miał teraz przed sobą. Czyli były to inne ciuchy... Także Roya. Czyli ktoś go musiał w to wszystko przebrać... Fuj. Na samą myśl chciał zwymiotować, tylko trochę nie miał czym, ewentualnie własną śliną i sokiem żołądkowym. Rozumiałby to jeszcze, gdyby Roy był jakiś pielęgniarzem czy nawet wolontariuszem podcierającym dupy staruszkom w domu pomocy, ale żeby tak bezceremonialne i bez jego zgody ściągać mu gacie z tyłka... Toż to było jak gwałt na jego duszy. Na ciele chyba nie. Chociaż nie był tego taki pewien.
I znowu miał ochotę wyrzygać swoje wnętrzności.
"Spokojnie, jest apokalipsa zombie, to cię wcale nie obchodzi. Żyje się dalej. Skoro przeżyłeś dziabnięcie potwora to jakiś gwałt cię nie zabije. W ciążę nie zajdziesz, luzik."
Ubrał się i przeczesując palcami mokre włosy, wyszedł z łazienki na mały, wąski i ciemny korytarz dosyć obskórnego domu.
- Ileż można czekać - usłyszał marudzenie Roya - Musiałeś sobie makijaż zrobić, czy co? Rany, nawet moja siostra tyle w kiblu nie siedzi.
- Niech zgadnę, bo się nie maluje? - mruknął Chris.
Wszedł za głosem faceta do pomieszczenia, które wyglądało jak salon. Na środku stała długa, niska, stara ława niczym z chińskiego targu, a po jej obu stronach zielone fotele. Nie było to ani ładne ani praktyczne, fotele były za wysoko, a ława za nisko, już lepsze byłyby te chińskie pufy albo nawet zwykłe poduszki.
Naprzeciw foteli i ławy znajdowało się stara meblościanka, zawierająca w sobie szafki, półki, komodę i szafę. Na jednej z półek zauważył nawet zestaw do parzenia herbaty.
- Ktoś tu jest fanem chińszczyzny? - spytał.
Roy opuścił gazetę na kolana i zsunął z nosa okulary (on miał okulary?). Odchrząknął i odparł:
- Nie mój dom, więc nie wiem.
Chrisa zatkało.
- To gdzie my, kurwa, jesteśmy...
- Dom świętej pamięci dziadków. - westchnął - Uprzedzając następne pytania, bo się jakiś ciekawski zrobiłeś, to było to tak: zostałem chwilowo bez własnego mieszkania, więc żeby się gdzieś podziać, siostra odstąpiła mi dom dziadków, który miał iść pod sprzedaż.
- Po co siostrze dom dziadków?
- Dostała w spadku. Babka ją lubiła, a mnie wręcz przeciwnie.
Kapelusznik skinął głową, udając że rozumie i jakkolwiek go to obchodzi, po czym usiadł w drugim fotelu i podparł brodę na dłoni.
- Masz tu coś może do żarcia? - spytał po chwili - Tak jakby umieram  z głodu od trzech dni, a ciebie to..
Spojrzał na Roya, kreślącego coś długopisem w gazecie. Na chwilę zamilkł, po czym warknął:
- Czy ty kurwa rozwiązujesz krzyżówki?!
Roy powoli obrócił głowę w jego stronę.
- Styl pływacki, na pięć liter?
- Ty chyba sobie jaja robisz.... - wymruczał zadziwiony i poirytowane jednocześnie - Żabka. Albo kraul.
- O, pasuje. Dzięki.
Chris chrząknął głośno.
- To co z tym żarciem?
- A masz dwie lewe ręce, że sobie zrobić nie możesz? Matko, przez 3 dni karmiłem cię jak niemowlę, mam już dosyć.
Chris wgapiał się na niego szeroko otwartymi oczami i z otwartą buzią. Roy zerknął na niego znad krzyżówki.
- Ach, no tak, oczywiście, że nie pamiętasz. Niewdzięczniku ty. A teraz rusz dupę i sobie zrób, no nie wiem, jajecznicę. Przy okazji mi też.

***

Siedzieli przy małym, kwadratowym stole kuchennym i zjadali w szalenie głodomorczym pędzie kolejne porcje żółtej, pachnącej jajecznicy z dodatkiem kiełbasy.
- Ty, to jeszt napławdę dobłe - stwierdził Roy, mówiąc to całkiem żywo i entuzjastycznie.
- Nie gadaj z pełnymi ustami.
- Ale serio - dodał Roy, przełknął to co miał w ustach, po czym wpakował sobie kolejny widelec jajecznicy do buzi i mówił dalej: - Niby szwykła jajecznicza, ale to jeszt coś. Szacun.
- Dzięki - odpowiedział Chris i nawet się uśmiechnął zadowolony pochlebstwami, które karmiły jego ego. - Wiesz, jak robi się za kucharza w rodzinnym biznesie to umiejętności przybywa. I nawet takie banalne rzeczy zaczynają smakować.
- Może to nie jest dzieło sztuki ale da się przełknąć.
- Przed chwilą mówiłeś co innego... - mruknął Chris.
- Oj tam, nie gadaj tylko żryj.
Kiedy skończyli posiłek, Kapelusznik wrzucił brudne talerze i patelnię do zlewu. Stwierdził, ze niekoniecznie chce mu się zmywać, dlatego też wrócił do stołu i rozparł się na twardym, sosnowym krześle.
"Niech Royek sobie sam zmywa, nie jestem jego pokojówką. Może i uratował mi życie ale to nie znaczy, że będę odwalać za niego całą brudną robotę. Bo jeszcze przebierze mnie w seksowny strój japońskiej pokojówki-kelnereczki, pieprzony fetyszysta. Brrr."
- Ej, Roy... - zaczął po chwili - Czemu właściwie mnie wtedy uratowałeś? Przecież wyglądałem jak trup. A poza tym, w każdej chwili mogłem zamienić się w zombie. Po co tak ryzykowałeś? W ogóle, skąd się tam wziąłeś?
Roy podszedł do szafki i wyciągnął z niej paczkę papierosów.
- Chcesz? - spytał.
- Mogę chcieć.
Roy wyjął 2 skręty i podał jednego Chrisowi, następnie z kieszeni spodni wydłubał zapalniczkę i odpalił papierosa.
- To... Skomplikowane - podał zapalniczkę Kapelusznikowi - Miałem się spotkać z dziewczyną. Jechała pociągiem, bo mieszka trochę dalej, więc wyjechałem pod stację, a jej ani widu, ani słychu. Zmartwiłem się, nie powiem, wydzwaniałem do niej, a ona po 10 razie w końcu odbiera i mówi, że - tu zaczął udawać słodki, piskliwy głosik - "sorry, ale nie dam rady, a tak w ogóle, to już jestem na innej imprezie i z kim innym, i w sumie to już nie chcę cię znać, także daj se siana, ale to koniec z nami, nara."
Chris parsknął śmiechem i zaczął krztusić się dymem z papierosa.
- Sorry - mruknął, gdy Roy spojrzał na niego morderczym wzrokiem - Niech zgadnę, może jeszcze miała na imię Selena?
- Pieprzony wróżbita - wyszeptał Roy z niedowierzaniem.
- Znałem taką jedną, głupia pusta lala. Mam nadzieję, że zombiaki odgryzły jej łeb. I temu jej pantoflarzowi. - Zaciągnął się dymem, po czym odsunął papierosa od warg - Dobra, ale co było dalej?
Roy wypuścił dym z ust, westchnął i kontynuował:
- Wkurzyłem się. Nie miałem co ze sobą zrobić, to jeździłem, gdzie mnie droga poniosła, i tak jakąś godzinę bez celu, po czym w jakiejś totalnej wsi zabitej dechami usłyszałem muzykę. Pomyślałem, może wstąpię do jakiegoś baru topić smutki w alko. A tu jak nie krzyk, jak nie gwizd. Ludzie wybiegają na ulicę, ja potrącam jakieś zgniłe stwory stojące na drodze, to wszystko wzięło się znikąd. Ale jadę dalej. Podjeżdżam pod jakąś gospodę i w dali widzę chordę zombiaczków. Miałem już zawracać, ale patrzę: ty, w śniegu coś leży i się nie rusza. No to staję. Podchodzę. Tykam to patykiem, a to mamrocze pod nosem: "Niee, mamo, nie budź jeszczeee"
Chris parsknął śmiechem, po czym dodał:
- Tak, bo ci uwierzę. Bardzo śmieszne.
- A tak na poważnie: zobaczyłem, że masz zakrwawione ramię. Mam apteczkę w aucie, to stwierdziłem, że ci pomogę. W dodatku było piekielnie zimno, a ty prawie pokryłeś się warstwą lodu. Mało ci dupa nie odmarzła
- A co, sprawdzałeś? - prychnął Chris, a widząc pusty wyraz twarzy Roya dodał: - Nieważne. Ale... Po co? Po co mnie ratowałeś? Przecież w każdej chwili, nawet leżąc w bagażniku, mogłem się zmienić w to gówno i odgryźć ci łeb.
- Czy wspominałem, że byłem wtedy trzeźwy? - spytał Roy i nie czekając na odpowiedź, wyjaśnił - Bo nie, nie byłem.
- A, to zmienia postać rzeczy.
- Mój mózg nie połączył faktów, że najprawdopodobniej ugryzł cię jeden z tych stworów. A durny umysł stwierdził, że muszę pomóc biednemu biedakowi.
- Masło maślane.
- No dokładnie! W takim stanie byłem. Przez całą drogę byłeś nieprzytomny, dopiero w domu dostałeś gorączki, zacząłeś charczeć, warczeć i rzucać się w drgawkach na łóżku, to myśląc, że to przeziębienie, dałem ci aspirynę... Kurwa rozumiesz? Aspirynę...
Roy nie mógł opanować śmiechu.
- Sorry. Śmieszy mnie własna durnota.
- Mnie też.
- Ale moja czy twoja?
- Co?
- No... durnota. Moja czy twoja?
- Ee... bez znaczenia. Czekaj. Moja, czemu moja?
- No bo powiedziałem, że własna, a ty, że ciebie też...
- Jezu, nie ważne!
Nastała chwila ciszy. Kłęby dymu unosiły się w powietrzu, a powieszony w kuchni zegar naścienny wystukiwał nieprzerwany rytm mijających sekund.
- Mimo wszystko, przepraszam za kłopot. - Zaczął Chris - To duże ryzyko, nawet jeśli byłeś nawalony w trzy dupy...
- Lekko wstawiony - poprawił go Roy, chrząkając.
-Wszystko jedno, ale no.. - ciężko było mu to przyznać - przez 3 dni musiałeś mnie niańczyć jak bobasa.
- Cała przyjemność po mojej stronie - zaśmiał się Roy i zaciągnął się dymem. - Poza tym... - wypuścił białoszary dym z ust - Karma wraca. Pomożesz komuś, potem też ci ktoś pomoże. Podczas tej całej katastrofy przyda mi się jakieś... Zabezpieczenie. Pomocna dłoń. Wkrótce i ja mogę się wpakować w niezłe bagno. A teraz ty jesteś moim dłużnikiem, nie zapominaj o tym.
Chris mruknął coś pod nosem i wrzucił resztę papierosa do popielniczki w kształcie krowy.
- Było mnie zostawić na tym śniegu.
- Oj, już nie przesadzaj. Przynajmniej będę mieć kumpla, z którym podbiję Nowy Jork.
- Wiem, że nie masz przyjaciół i rzuciła Cię dziewczyna, ale to nie powód, żeby nazywać mnie swoim kumplem.
Roy zgasił peta i wrzucił go do popielniczki.
- Nie marudź. Podbijemy razem New York City a z pustych zombie zrobimy naszych poddanych.
- Nie dziękuję, nie uśmiecha mi się dzielić z tobą władzę nad tym krajem. Rozpieprzyłbyś go.
- Rozpieprzylibyśmy - poprawił go Roy.
Chris chwilę milczał.
- W sumie, racja.
Wstał od stołu, przeciągnął się i ziewnął kilka razy.
- Ty, śpiąca królewno, mało ci snu?
- Nie, czuję się świetnie, ale mam jedną prośbę.
Zwrócił wzrok na wciąż rozwalonego na krześle Roya.
- Zabierz mnie tam. W sensie, pod gospodę, gdzie mnie znalazłeś. Muszę... Muszę tam coś sprawdzić. Obiecuję, zrobię w zamian wszystko, co będziesz chciał, tylko błagam, nie rób ze mnie swojej kelnereczki.
Roy spojrzał na niego krzywo wzrokiem swoich lodowato-niebieskich oczu.
- O czym ty myślisz, ciołku?
- Nie wiem. Kapelusznicy mają zrąbane umysły.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz