Stał i przyglądał się ludziom, którzy (jak stwierdził) z coraz większą irytacją doprowadzali go do białej gorączki. Zdecydowanie ich nie lubił. To znaczy - lubił kobiety. Wstrętne i wredne istoty, które myślały, że są zdecydowanie sprytniejsze od mężczyzn. Dopóki był otoczony strefą tych lubianych, miłych i głupiutkich, nie miał nic przeciwko, aby było inaczej. Jednak, kiedy zjawiał się ktoś taki jak owa blondynka, która myślała, że wolno jej wszystko - tracił wiarę w ludzkość. O ile już jej nie stracił.
Miał wrażenie, że ktoś go obserwuje, ale nie przejmował się tym. Koncert przestał go cieszyć, a dotkliwy mróz stawał się bardziej dokuczliwy niż wówczas. Wyciągnął na krótki moment telefon, aby sprawdzić, która godzina i może... może zaznać odrobinę ciepła. Karcił się w duchu, że nie wziął tych cholernych rękawiczek i teraz marzł z zimna.
- Ron, może wejdziesz do środka? - zaproponowała wysoka brunetka, którą automatycznie rozpoznał.
- Skarbie, mam wartę - przybliżył się niebezpiecznie blisko, tak że słyszał jej oddech.
Zazwyczaj właśnie tak zwracał się do każdej nieszczęśliwie zakochanej dziewczyny. Ona przekraczała wszelkie granice, była inna - a może po prostu tak mu się wydawało. Fakt, że nic nie czuł, ale pogrywał z nią, działał o wiele lepiej niż jakakolwiek romantyczna miłość. Czasem nie zdawał sobie sprawy z tego jakim był dupkiem. Nikt mu tego jeszcze nie uświadomił. Kobiety same pchały się do niego, więc dlaczego miałby zastopować?
- A ja mam wolne dwadzieścia minut - wyszeptała kusząco, wskazując głową najbliższy bar.
Miała śliczne, niebieskie oczy przeplatające się z morską zielenią i hiszpańską karnację. Włosy rozpuściła i wyprostowała, a usta uwydatniła czerwoną szminką. Natychmiast chwycił ją w talii i obrócił w stronę muru. W tym wszystkim znalazła się nieprzewidywalność, która była jego kolejnym atutem. Nienawidził nudy i wszelkich rutyn.
Pochylił się nad jej ustami jakby czekał na jakiś znak, ale ona przyciągnęła go swoimi dłońmi. Była seksowna, to też nie ulegało wątpliwości. Szybka i zgrabna, zadziorna - niczym tygrys. Sytuacja robiła się gorąca, kiedy... coś spadło. Powiedziałby, że może nawet bardziej niż spadło, bo uderzyło w przechodnia. Rozplaszczył się na ziemi, a krew prysnęła na Carmen. Chcąc niechcąc, pierwsze co zrobił to powiadomił resztę policji o owym zdarzeniu, a potem w biegu musnął brunetkę w czoło.
- Wybacz, zobaczymy się później. - I zostawił ją zaszokowaną i zbryzganą krwią.
Była zirytowana? Chciała go zabić? Za dużo myśli krążyło w jego głowie. Postanowił się skupić na czym innym. Miał sprawić, aby ludzie nie wychodzili poza barierki - dopóki "nie wysiadło" oświetlenie. Było ciemno.
"Co do cholery?" - pomyślał, unosząc brwi.
Rozległy się krzyki. Każdy myślał, że to efekt specjalny, i że zaraz wyjdzie kolejny artysta, który chce dać popis swoich umiejętności.
"Jak ja nienawidzę tych debili" - westchnął i pobiegł dalej.
- Proszę zostać na swoich miejscach! - krzyknął, ale mało kto go słuchał. - Zaraz powróci światło!
Nic. Zero reakcji.
- Nienawidzę tych idiotycznych ludzkich wywłok - wymruczał.
To był drugi raz, kiedy powiedział, że nienawidzi ludzi. A może i trzeci? Czwarty? Nie znał granic. Kolejny słup, który stał tuż przy mężczyźnie, runął w dół. Na szczęście uchylił się, ale oddech mu drżał. Nie miał pojęcia co się działo. Był częściowo przerażony, a jednocześnie zahipnotyzowany owymi dwoma zdarzeniami.
- Hudson, powiadom posiłki. Powtarzam, Hudson, powiadom posiłki.
Ludzie zaczęli się przepychać i próbować uciekać. Przeraźliwe krzyki były normą, jak gdyby kogoś obdzierano ze skóry. A może tak było? Zaśmiał się pod nosem z wyobrażenia sobie tej perspektywy. Jednak po chwili gwałtownie zmienił zdanie. Na arenie ciemnowłosy mężczyzna zjadał - dosłownie, zjadał - starszą kobietę, która krzyczała i wręcz zwijała się z bólu. Aaron natychmiast wyskoczył przez barierkę, zręcznie omijając krew. Ludzie byli przerażeni. Wyciągnął pistolet zza pasa i wydał polecenie.
- Zostaw ją albo nie ręczę za siebie.
Niestety, było za późno. Opadła na ziemię bezwładna niczym szmaciana lalka. Facet rzucił się w stronę Aarona, który stwierdził, że gość musi być jakimś psychopatą. Natychmiast strzelił w jego ramię, aby ten się zatrzymał, ale to nie podziałało. Wtedy stało się coś jeszcze dziwniejszego - kobieta, a za nią kilka innych osób wstało. Nie wyglądali zupełnie jak oni. Mieli puste oczy, bladą i brudną twarz, a do tego niesamowicie cuchnęli. Wykonano kolejne strzały. Aaron starał się skupić najbardziej jak mógł na tym, co robił, ale przerażenie powoli zaczęło brać górę. To nie było normalne.
- Hudson, do kurwy nędzy, wezwij te jebane posiłki! - wykrzyczał, ale nikt już mu nie odpowiedział.
Nie dał rady dłużej. Wyskoczył zza barierki i rozpoczął ucieczkę. Horda podążyła za nim, rozwalając tym samym scenę.
Dopiero teraz przypomniał sobie o Carmen. Została gdzieś tam zbryzgana krwią i prawdopodobnie wściekała się albo umierała ze strachu. Nie było jej w miejscu, w którym mężczyzna miał patrol. Biegł dalej. Czuł jak robi mu się gorąco, a płuca chcą wyzionąć ducha.
Klub "Bloody Wine" znajdujący się daleko od sceny był doskonałym miejscem na ukrycie się. Gwałtownie skręcił w zaułek, gdzie pałętali się bezdomni, pukając do knajp niższego standardu. Aaron czuł smród wywłok podążających za nim. Stał tuż za ścianą, obok której przechodziły. Otworzył drzwi do lokalu, a potem gwałtownie spadł na ziemię. Wszędzie było ciemno. Nie słyszał nikogo, co najwyżej pstrykanie kabli, z których leciały iskierki prądu.
- Jest tu kto?! - zawołał, a kiedy znów odpowiedziała mu cisza, wyciągnął telefon.
Oświetlił sobie drogę pomiędzy poprzewracanymi stołami i gdzieniegdzie rozlanymi napojami. Przeraźliwe zimno było wszędzie. Miał wrażenie, że okna i drzwi są otwarte, a on brodzi po Antarktydzie. Wtedy usłyszał jak coś za nim idzie. A może ktoś? Skierował na niego światło latarki i zesztywniał. Zombie, bo tylko tak dało się to wytłumaczyć, atakowało go. W pistolecie nie było już nabojów, a noża nie brał, bo po co?
Szedł do tyłu, a właściwie... właściwie prawie, że biegł. Wpadł na kogoś. Nim zdążył się zorientować, kim jest owa osoba, uderzył ją z łokcia najmocniej jak się dało. Zasyczała, a potem spojrzała na niego bezlitosnym wzrokiem, kaszląc. Czy to nie była... blond włosy i ten sam wyraz twarzy co na Time Square świdrował go. Zrobił się czerwony, ale tego w ciemności nie było na szczęście widać. Miał mało czasu. Na barku znalazł drobny nóż do krojenia owoców. Kreatura znajdowała się teraz przy dziewczynie, którą tak niemiło potraktował. Mężczyzna wziął broń do ręki i rzucił się na potwora. Ten pragnął się zbliżyć do jego szyi i wgryźć swoje zęby w jego skórę.
"Dam sobie radę" - powtarzał w myślach, gdy atak nie wyszedł.
Nagle usłyszał strzał. Zombie osunął się z jego ciała, zostawiając na nim krew. Oszołomiony Aaron nie wiedział co się dzieje. Spojrzał na dziewczynę, która drżącymi dłońmi trzymała pistolet. Czyżby to był jej pierwszy raz? Blondyn podniósł się ciężko do góry, nie odzywając się ani słowem. Prawdopodobnie powinien ją przeprosić, ale sytuacja w dalszym ciągu była napięta. Owa osoba również nie zamierzała się odzywać, a więc tym lepiej.
Ucieczka przez zgliszcza metropolii mogły być trudniejsze niż mu się wydawało. Westchnął pod nosem, a potem jego durne ego dało o sobie znać. Jedyne co musiał zrobić, to dostać się do mieszkania, a potem na posterunek o ile już nie został powiadomiony.
- Nic ci nie jest? - mruknął pod nosem, świdrując wzrokiem podłogę. - Nie widziałem cię wcześniej i myślałem, że jesteś jednym z nich.
Nie odpowiedziała. Szła pewnym krokiem, nie zwracając na niego uwagi.
- W takim razie powinieneś bardziej uważać - odpowiedziała opryskliwie i wymijając go, wręczyła mu pistolet.
Noc zapowiadała się niesamowicie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz