Angelina ruszyła z nowojorskiego metra prosto na Times Square. Uderzające zimno dotykało jej zziębniętej twarzy i kłuło aż do kostek. Opatuliła się szczelniej wełnianym szalikiem i stukając zamszowymi obcasami, ruszyła na podbój Manhattanu. W uszach dudniła jej muzyka wyśpiewywana przez ulicznych grajków i przeboje, które było słychać z placu aż tutaj. Poczuła elektryzujący dreszcz ekscytacji, który napędzał ją pomimo uciążliwego mrozu. Drobinki śnieżynek powoli spadały na chodnik tworząc niesamowity klimat zimy, o jakiej mieszkańcy miasta miasta mogli tylko pomarzyć. Piosenka stawała się coraz głośniejsza, a instrumenty wyraźniejsze. Przyspieszyła nieco tempa. Obiecała swojej kuzynce, Lily, że się nie spóźni. Tymczasem ciemnowłosa blondynka była już o kilka minut do tyłu. Dotarcie o tej porze do najbardziej zatłoczonego miejsca na świecie wydawało się czymś dziwnym. Uświadomiła sobie, że będzie to jej trzeci raz, kiedy spędzi Sylwestra w Midtown na Times Square. Zapanowała krótka cisza przerywana rozmowami ludzi, trzymających w dłoniach baloniki czy neonowe okulary lub opaski na głowach. Uwielbiała tutejszą atmosferę, choć było naprawdę tłoczno. Wyciągnęła ze swojej torebki telefon z klapką i wystukała numer do kuzynki, która natychmiast odpowiedziała.
- Angie, gdzie jesteś? - zapytała, wręcz krzycząc do urządzenia.
- Idę do ciebie - stwierdziła z krzywym uśmiechem na ustach. - Tylko powiedz mi, że nie stoisz przy scenie.
Znów cisza.
- Zabiję cię - jęknęła dziewczyna.
Na scenie pojawił się rockman, krzyczący do pozostałych ludzi. To właśnie dla niego Angelina przemierzyła taki szmat drogi. Ubrany w granatową, lnianą koszulę, z której "spływały" złote łańcuchy i ciemne jeansy mężczyzna, potrafił rozgrzać widownię do czerwoności. Wszyscy skakali i tańczyli, a ona nieszczęsna przedzierała się przez tłum, słuchając bynajmniej niemiłych słów rzucanych w jej stronę.
- Przepraszam - rzuciła do policjanta, na którego wpadła.
Ten wywrócił oczami i prychnął z pogardą pod nosem.
- Wstęp przy scenie tylko dla osób z biletem VIP-owskim.
- Mam bilet - mruknęła.
Owa osoba zaczynała ją... denerwować? Nie tyle denerwować, co irytować w dużym stopniu. Mężczyzna widział jak męczy się w ogromnym tłumie, a ten papierek, który musiała mu dać, kasowała przy wejściu przez bramki.
Wyciągnęła skostniałe ręce z kieszeni kurtki i rozpoczęła poszukiwania. Miała całą masę drobiazgów w torebce. Od paragonów aż po drobne flakoniki z perfumami.
- Był tutaj gdzieś - stwierdziła z krzywą miną, ale brunet nawet nie drgnął. - Kasowałam go przy bramkach.
Wzruszył tylko ramionami i wyprowadził z tłumu na sam koniec.
- Kuzynka na mnie czeka - próbowała wytłumaczyć, ale taka próba na nic się zdała.
Kiedy człowiek odszedł, pokazała mu środkowy palec. Przyglądała się rockmanowi z daleka, czując jak ból rośnie w jej sercu. Tak bardzo pragnęła go zobaczyć z bliska i porozmawiać z nim, ale musiała zgubić bilet. Westchnęła pod nosem i szczękając zębami z zimna, oparła się o jedną z kolumn najbliższego sklepu. Podziwiała ekrany wyświetlające reklamy i wsłuchiwała się w muzykę, która była grana. Całkowicie zapomniała o kuzynce i o bożym świecie.
***
Aleksy przeczuwał, że coś jest na rzeczy. Matka leżała w łóżku, a on (jak zresztą co roku) spędzał Sylwestra u niej. Z niecierpliwością czekał aż Angelina przyjdzie i z nim porozmawia. Sam miał jej dużo do powiedzenia. Chciał wyjechać do Californii i tam rozpocząć nowe życie, ale wiedział, że to egoistyczne. Nie potrafił dłużej wytrzymać w Nowym Jorku. Przez jakiś czas udało mu się powstrzymać od wywołania ogromnej kłótni, ale teraz zanosiło się na coś większego. Może i jego młodsza siostra była na studiach, ale zarabiała. On też. Mógł przesyłać pieniądze na leczenie dla rodzicielki, ale zajmowanie się nią dzień w dzień było wyczerpujące. Usiadł na bujanym fotelu i z nudów zaczął nucić nieznaną melodię. Miał piękny, ochrypły głos, którego nie ujawiał nikomu. Śpiewanie go zawstydzało.
W telewizji rozpoczęło się odliczanie.
- Dziesięć, dziewięć, osiem... - wtedy Aleksy usłyszał dźwięk w sypialni mamy.
Nie było nikogo prócz nich, ale prawdopodobnie mógł się przesłyszeć. Sąsiedzi uwielbiali robić żarty i stawiać go w niezręcznych sytuacjach, więc czemu dziś miałoby być inaczej? Był ostatni dzień 1995 roku!
Ze stoickim spokojem opadł na miękką poduszkę i przymknął oczy.
- Cztery, trzy, dwa... - dźwięki były coraz donośniejsze i dziwniejsze.
Westchnął z irytacją. Naprawdę, ten jeden, jedyny dzień Johnson mógł sobie odpuścić! Dla upewnienia ruszył po pomarańczowych (jakże niezwykle zimnych) kafelkach, aby sprawdzić czy wszystko w porządku. Stawał się ostatnio bardzo przewrażliwiony, więc pewnie słyszał omamy.
- Jeden!
Nacisnął klamkę i o mało nie upadł na ziemię. To nie była Katja Romanov - matka, która wychowywała go aż stał się pełnoletni. Przed blondynem stał przygarbiony potwór, wydający z siebie dźwięki nie z tego świata. Zebrało mu się na wymioty. Co się stało z kobietą? Monstrum ruszyło prosto na niego, próbując się wgryźć w jego ciało. Było brzydkie, obwisłe i zasuszone, a do tego obrzydliwie śmierdziało. Aleksy szybko kopnął je nogą do tyłu, ale ono jakby ledwo się ruszyło. Zaczął biec. Spanikował. W kuchni znajdowały się wszelkie noże i inne "domowe bronie". Instynkt przetrwania wziął górę. Jak do tego mogło dojść?! A może to był tylko zły sen? Wiele dziwnych myśli krzątało się w jego umyśle. Stwór był tuż przy nim. Aleksy potknął się o jeden ze schodów i stracił równowagę. W tym momencie zastanawiał się, dlaczego kuchnia znajduje się na górnym piętrze. Nóż wypadł mu z dłoni przy okazji raniąc jego kolano. Syknął pod nosem i zsunął się na dół. Zobaczył stojącą lampę na podłodze. Nim pomyślał, mocno rąbnął nią w potwora, a potem powtórzył to kilka razy. Nóż był już niedaleko. Wystarczyły dwa kroki. Cofnął się jeszcze jeden raz, ale za oknem usłyszał kolejne dźwięki, a na niebie machanie skrzydeł helikoptera. Adrenalina robiła swoje. Rozpędził się i odciął głowę "temu czemuś".
Strach. To w tym momencie czuł. Plecy trzymał przy ścianie, a w drżącej dłoni miał zakrwawiony nóż. Oddech gwałtownie przyspieszył, a serce biło jak nigdy dotąd. Czy ktoś z nim pogrywał? Musiał ostrzec na wszelki wypadek Angelinę. Musiał zawiadomić ją, że mamy nie ma. Musiał przyznać, że zawiódł.
***
Angelina postanowiła wejść do jednego z klubów. Bóg jej był świadkiem, że zrobiła to z własnej, nieprzymuszonej woli. Co prawda przenikliwe zimno również zdziałało dużą robotę, ale to ona wymyśliła tę idiotyczną ideę. Powiesiła kurtkę na jednym z czerwonych, skórzanych foteli i usiadła. Czuła jak jej mięśnie powoli się rozluźniają, a dłonie zaczynają boleć od nadmiernego ciepła. Zamówiła grzane wino. Kwaśne, ale sprawiające, że czuła się jak w "siódmym niebie". Uwielbiała samotne wieczory i oglądanie niezwykłych krajobrazów. Za oknem panowała coraz większa śnieżyca, ale ludziom to nie przeszkadzało w świetnej zabawie. Kątem oka ujrzała także owego policjanta, który pocierał dłonie o siebie. I dobrze mu tak. Krzta współczucia by nie zaszkodziła, ale... trafił na niewłaściwą osobę. I niewłaściwy czas. Zaśmiała się pod nosem i upiła łyk czerwonego napoju. Nie miała pojęcia, do której godziny zamierza tu siedzieć, ale podobała się jej owa sytuacja.
Klub "Bloody Wine" w żadnym razie nie przypominał miejsca, w którym Angelina pracowała. Czerwone fotele były zastąpione czarnymi, wysokimi krzesełkami, a pomiędzy nimi, zamiast potężnych, drewnianych stołów znajdowały się zgrabne, okrągłe stoliki. Dziewczyna obiecała sobie, że póki co nie wróci do dawnej - okropnej zresztą - roboty. Starczało jej na czynsz i leki dla mamy. Niczego więcej nie potrzebowała. Po dłuższej chwili wpatrywania się w oschłego mężczyznę, zmieniającego wyraz twarzy tylko wtedy, gdy widział jedną z dziewczyn o niezwykle kobiecych wdziękach, stwierdziła, że to staje się nudne. Wyglądała jak desperatka, uporczywie szukająca kogoś dla własnych przyjemności. Dopiła resztki cieczy i już miała wstać, gdy usłyszała huk. A potem pojawiła się ciemność, która pokryła całe pomieszczenie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz