niedziela, 17 czerwca 2018

Rozdział 2 - Chris

W otulonym widniejącymi na horyzoncie wierzchołkami gór Boulder rozbrzmiewały dźwięki najnowszych przebojów tej dekady. Okoliczny bar, o jakże bardzo oryginalnej nazwie - "Góralska Chata" - wypełniały tego dnia tłumy młodych i starszych, którzy postanowili celebrować ostatni dzień '95 roku.
Chris skończył polerować dopiero co umyte kieliszki i powlókł się chwiejnym krokiem w stronę okna. Chociaż na zewnątrz było -15 stopni i padał śnieg, zdawało mu się, że Chata znajduje się w centrum Sahary w samo południe. Poczuł na twarzy przyjemny powiew lodowatego powietrza i odetchnął z ulgą. Dodatkowo rozpiął guziki koszuli, w której i tak było mu niewygodnie.
- Kryśka, nie opieprzaj się! 
Christopher wrócił za ladę i mocno oparł się na niej rękami, wpatrując się w grymaśną twarz swojego młodszego brata, Carla.
- A panienka czego sobie życzy? - spytał, biorąc do ręki kieliszek - Alkohol w tym wieku nie wskazany.
- Bardzo śmieszne - mruknął Carl, blondwłosy chłopaczek, trochę niższy od Chrisa - wracaj do roboty, za 10 minut nowy rok. Trzeba przygotować drinki i szampana. A poza tym matka nie wyrabia w kuchni z garami.
Chris przygryzł jedną wargę.
- A z ciebie taka dama, że rączki bolą i dupę ciężko ruszyć? - uderzył kieliszkiem o blat, mało go nie rozbijając.
- Ty tu stoisz za ladą, szefie. Ja się w interes nie wtrącam. 
- Marsz do kuchni zmywać gary. - Nakazał.
- Phy - prychnął Carl.
- Swoich przełożonych się trzeba słuchać, co nie? S z e f i e.
Carl mruknął coś niezadowolony pod nosem i usiadł na stołku przed barkiem.
- No, leć, to nie powiem matce, ile wypiłeś. Wisisz mi już butelkę ginu i dwie whisky. 
- Nie pogrywaj sobie ze mną, Kapeluszniku.
Chris uśmiechnął się pod nosem. Zaraz potem palnął na cały głos.
- Patrz Alicjo, Biały Królik pobiegł do kuchni! Szybko, za nim, bo ci ucieknie!
Carl bez słowa zeskoczył ze stołka, a w drodze do pomieszczenia uniósł w górę dłoń z wystawionym środkowym palcem.
Chris postawił przed sobą resztę kieliszków, po czym zaczął szukać odpowiednich trunków i soków do zrobienia noworocznych drinków. W odpowiednich proporcjach wlewał do szklanek biały rum, coca-colę i sok z limonki. Całość wymieszał i wrzucił kostki lodu. Już miał pójść po listki mięty i plasterki cytryny dla ozdoby, gdy krzesełka przed ladą zajęły dwie ładne, młode dziewczyny, ubrane w kolorowe, krótkie sukienki.
- Cześć Chris, jak tam? Masz jakieś plany albo życzenia na nowy rok? - spytała jedna, uśmiechając się i nawijając pasmo ciemnych włosów na palec.
- Nie powiem, bo się nie spełnią - odparł z uśmiechem, po czym położył palec na usta - Także cii.
- Daj spokój.
- Powiem po północy, jak wszyscy sobie będą życzyć "szczęśliwego nowego roku" i inne takie tam. A czemu pytacie?
- Aaa, tak bez powodu - zarumieniła się druga.
Uśmiechnął się szeroko niczym kot z Chesire i zadowolony wrócił do pracy. Wiedział doskonale, że miał powodzenie u miejscowych dziewcząt i był z tego na pewien sposób dumny, a nawet cieszyło go to. Mimo wszystko do żadnej z takich dziewczyn nie podchodził na poważnie. Głupio było mu je zbywać, ale też i głupio robić niepotrzebne nadzieje.
Miał kiedyś osobę, która była dla niego naprawdę ważna i zrobiłby dla niej wszystko. Ale znalazła sobie innego i bezwstydnie złamała mu serce, śmiejąc się prosto w twarz.
I właśnie podchodziła pod ladę, w seksownej, krótkiej sukience w grochy, która idealnie podkreślała jej atuty. Jej złote loki upięte były na czubku głowy w fantazyjnego koka, a na powiekach widniał lśniący, noworoczny makijaż. Błękitne oczy śmiały się do ludzi wokół, a czerwone usta kusiły osobników płci przeciwnej
Przynajmniej według Chrisa. Dla niego nadal była najpiękniejsza, ale tylko z wyglądu. Przekonał się o tym, że charakter to dziewczę miało paskudny, ale mimo to wciąż na jej widok dostawał małych ataków serca. Denerwowało go to i już przez głowę przemknęła mu myśl, czy by przypadkiem nie wylać na śliczną sukienkę Seleny dopiero co przygotowanego drinka.
- Nie ma z tobą Johna? Co mówisz, utknął w zaspie śnieżnej i mu dupa odmarzła? A to ci heca.
- Dla twojej wiedzy, John i ja mamy się świetnie - odparła, po czym zaszczebiotała -  Na ferie zabiera mnie do Kansas.
- Paść krowy i świnie hodować? Niezłe atrakcje.
- Przymknij się, gumofilcu i daj mi dwa drinki.
- Dosypię mu arszeniku, mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko, madame.
Selena złapała w pośpiechu dwa drinki i odwróciła się na pięcie, zadzierając wysoko nosa. Następnie Chris widział, jak ta tuli się do Johna, który miał pięknego, czerwonego chevroleta, a on o własnym aucie mógł sobie tylko pomarzyć. 
Już przygotował się do roznoszenia drinków na tacy, gdy usłyszał w oddali jakieś dyszenie i ochrypłe dźwięki. Stwierdził jednak, że jak zwykle, ktoś poszalał z alkoholem i rano będzie zgon.
Usłyszał już odliczanie ludzi.
-Dziesięć, dziewięć, osiem, siedem...
Dyszenie stało się głośniejsze, mimo donośnego odliczania.
-Sześć, pięć, cztery...
Usłyszał jakieś charczenie i dźwięk tłuczonego szkła. Zignorował to i zaczął odliczać razem z ludźmi.
-Trzy, dwa...
Do uszu doleciał mu dźwięk jakby warczenia psa.
- Jeden...
Wśród radosnych wiwatów posłyszał dziki krzyk jednej z dziewcząt. Następnie w całej sali rozbrzmiały przerażone wrzaski innych. Zobaczył, jak w ciało dziewczyny wgryzło się coś, co wyglądem ani trochę nie przypominało człowieka, jedynie gnijącą i rozpadającą się kupę mięsa, która zachowywała jakieś instynkty drapieżnika i śmierdziała na kilometr.
Ludzie zaczęli uciekać. Przepychali się przez samych siebie i przez rozstawione stoły, nie patrząc, czy depczą kogoś po drodze. Wyskakiwali przez drzwi i okna i pędzili w popłochu.
Chris nie wiedział, co się dzieje i nie miał bladego pojęcia, co ma robić dalej, ale jego mięśnie same ruszyły do biegu. Chciał już przeskoczyć przez ladę, gdy poczuł, jak coś mocno wgryza mu się w lewą rękę. Krzyknął z bólu i próbował wyrwać ramię ze szczęk pokracznego, szarego monstrum, jednak bezskutecznie. Złapał za butelkę wina i roztrzaskał ją na głowie dzikiego stwora, aż ten upadł na podłogę. Wykorzystał moment i trzymając się za krwawiącą rękę, wydostał się za bar. Nagle zaczął widzieć coraz to kolejne szarawe, gnijące potwory i gdyby miał tylko czas na zastanowienie się, to pomyślałby, że te dwie butelki whisky i jedną ginu wypił nie Carl z kumplami, a on sam, i teraz ma jakieś zwidy. Albo to koszmar. Albo film w kinie.
Niektórzy z leżący na podłodze ludzi zaczęli wstawać w dość dziwny sposób, jakby ich wszystkie kości były powykręcane. Ich skóra nabywała odcieni szarości i zieleni, w niektórych miejscach odpadała, tworząc rany. Oczy ciemniały, a z buzi toczyła się ślina. Mamrotali coś pod nosem i zaczęli iść w jego stronę. Chciał się dostać do kuchni, ale drzwi blokowało mu już kilka takich stworów. Zaczął krzyczeć:
-Carl! Carl, do cholery! Alicjo!
Z kuchni posłyszał krzyk, a jego tętno przyspieszyło. Czy to był głos jego matki?
Wziął do rąk krzesło i ignorując ból, zaczął sobie torować drogę drzwi prowadzących do kuchni. Kilka bestii wgryzło się w jego krzesło, mało brakowało, a trafiłyby szczękami w ręce i nogi.
Wtem Chris poczuł jak jego rana pulsuje, a jemu samemu zaczyna kręcić się w głowie. Zachwiał się, a następnie tak mocno zakuło go w sercu, że upadł na kolana. Nie mógł zaczerpnąć oddechu. Cudem zaczął się czołgać do drzwi wyjściowych, wiedząc, że do kuchni nie da rady się przedostać. Stwory czepiały się jego nóg, ale on czołgał się naprzód, kopiąc je stopami, nad którymi jeszcze w jakimś stopniu panował. Z wielkim wysiłkiem podniósł się na nogi i zamknął za sobą drzwi Chaty. Bestie zaczęły walić w nie pięściami i wyć w niebogłosy. 
Serce biło mu jak oszalałe i znowu nie mógł oddychać. Rana nie dość, że piekła, to pulsowała i zdawała się wyżerać go jak jakiś kwas. Zaczął iść przed siebie, w samej koszuli, chociaż było zimno i padał śnieg. Nie słyszał już niczego, tylko dudnienie własnej krwi w uszach. Nie miał pojęcia, co dzieje się na wokół niego, co się właściwie stało, co z jego matką i bratem, co z Seleną, co z innymi ludźmi, co się właściwie z nim dzieje.
Zakręciło mu się w głowie i padł na śnieg, zaraz obok drogi wjazdowej. Nie był w stanie się podnieść. W jego ranę zaczął wsiąkać przez rękaw śnieg. Zamknął oczy.

czwartek, 14 czerwca 2018

Rozdział 1 - Angelina & Aleksy

Angelina ruszyła z nowojorskiego metra prosto na Times Square. Uderzające zimno dotykało jej zziębniętej twarzy i kłuło aż do kostek. Opatuliła się szczelniej wełnianym szalikiem i stukając zamszowymi obcasami, ruszyła na podbój Manhattanu. W uszach dudniła jej muzyka wyśpiewywana przez ulicznych grajków i przeboje, które było słychać z placu aż tutaj. Poczuła elektryzujący dreszcz ekscytacji, który napędzał ją pomimo uciążliwego mrozu. Drobinki śnieżynek powoli spadały na chodnik tworząc niesamowity klimat zimy, o jakiej mieszkańcy miasta miasta mogli tylko pomarzyć. Piosenka stawała się coraz głośniejsza, a instrumenty wyraźniejsze. Przyspieszyła nieco tempa. Obiecała swojej kuzynce, Lily, że się nie spóźni. Tymczasem ciemnowłosa blondynka była już o kilka minut do tyłu. Dotarcie o tej porze do najbardziej zatłoczonego miejsca na świecie wydawało się czymś dziwnym. Uświadomiła sobie, że będzie to jej trzeci raz, kiedy spędzi Sylwestra w Midtown na Times Square. Zapanowała krótka cisza przerywana rozmowami ludzi, trzymających w dłoniach baloniki czy neonowe okulary lub opaski na głowach. Uwielbiała tutejszą atmosferę, choć było naprawdę tłoczno. Wyciągnęła ze swojej torebki telefon z klapką i wystukała numer do kuzynki, która natychmiast odpowiedziała.
- Angie, gdzie jesteś? - zapytała, wręcz krzycząc do urządzenia.
- Idę do ciebie - stwierdziła z krzywym uśmiechem na ustach. - Tylko powiedz mi, że nie stoisz przy scenie.
Znów cisza.
- Zabiję cię - jęknęła dziewczyna.
Na scenie pojawił się rockman, krzyczący do pozostałych ludzi. To właśnie dla niego Angelina przemierzyła taki szmat drogi. Ubrany w granatową, lnianą koszulę, z której "spływały" złote łańcuchy i ciemne jeansy mężczyzna, potrafił rozgrzać widownię do czerwoności. Wszyscy skakali i tańczyli, a ona nieszczęsna przedzierała się przez tłum, słuchając bynajmniej niemiłych słów rzucanych w jej stronę.
- Przepraszam - rzuciła do policjanta, na którego wpadła.
Ten wywrócił oczami i prychnął z pogardą pod nosem.
- Wstęp przy scenie tylko dla osób z biletem VIP-owskim.
- Mam bilet - mruknęła.
Owa osoba zaczynała ją... denerwować? Nie tyle denerwować, co irytować w dużym stopniu. Mężczyzna widział jak męczy się w ogromnym tłumie, a ten papierek, który musiała mu dać, kasowała przy wejściu przez bramki.
Wyciągnęła skostniałe ręce z kieszeni kurtki i rozpoczęła poszukiwania. Miała całą masę drobiazgów w torebce. Od paragonów aż po drobne flakoniki z perfumami.
- Był tutaj gdzieś - stwierdziła z krzywą miną, ale brunet nawet nie drgnął. - Kasowałam go przy bramkach.
Wzruszył tylko ramionami i wyprowadził z tłumu na sam koniec.
- Kuzynka na mnie czeka - próbowała wytłumaczyć, ale taka próba na nic się zdała.
Kiedy człowiek odszedł, pokazała mu środkowy palec. Przyglądała się rockmanowi z daleka, czując jak ból rośnie w jej sercu. Tak bardzo pragnęła go zobaczyć z bliska i porozmawiać z nim, ale musiała zgubić bilet. Westchnęła pod nosem i szczękając zębami z zimna, oparła się o jedną z kolumn najbliższego sklepu. Podziwiała ekrany wyświetlające reklamy i wsłuchiwała się w muzykę, która była grana. Całkowicie zapomniała o kuzynce i o bożym świecie.
***
Aleksy przeczuwał, że coś jest na rzeczy. Matka leżała w łóżku, a on (jak zresztą co roku) spędzał Sylwestra u niej. Z niecierpliwością czekał aż Angelina przyjdzie i z nim porozmawia. Sam miał jej dużo do powiedzenia. Chciał wyjechać do Californii i tam rozpocząć nowe życie, ale wiedział, że to egoistyczne. Nie potrafił dłużej wytrzymać w Nowym Jorku. Przez jakiś czas udało mu się powstrzymać od wywołania ogromnej kłótni, ale teraz zanosiło się na coś większego. Może i jego młodsza siostra była na studiach, ale zarabiała. On też. Mógł przesyłać pieniądze na leczenie dla rodzicielki, ale zajmowanie się nią dzień w dzień było wyczerpujące. Usiadł na bujanym fotelu i z nudów zaczął nucić nieznaną melodię. Miał piękny, ochrypły głos, którego nie ujawiał nikomu. Śpiewanie go zawstydzało.
W telewizji rozpoczęło się odliczanie.
- Dziesięć, dziewięć, osiem... - wtedy Aleksy usłyszał dźwięk w sypialni mamy.
Nie było nikogo prócz nich, ale prawdopodobnie mógł się przesłyszeć. Sąsiedzi uwielbiali robić żarty i stawiać go w niezręcznych sytuacjach, więc czemu dziś miałoby być inaczej? Był ostatni dzień 1995 roku!
Ze stoickim spokojem opadł na miękką poduszkę i przymknął oczy.
- Cztery, trzy, dwa... - dźwięki były coraz donośniejsze i dziwniejsze.
Westchnął z irytacją. Naprawdę, ten jeden, jedyny dzień Johnson mógł sobie odpuścić! Dla upewnienia ruszył po pomarańczowych (jakże niezwykle zimnych) kafelkach, aby sprawdzić czy wszystko w porządku. Stawał się ostatnio bardzo przewrażliwiony, więc pewnie słyszał omamy.
- Jeden!
Nacisnął klamkę i o mało nie upadł na ziemię. To nie była Katja Romanov - matka, która wychowywała go aż stał się pełnoletni. Przed blondynem stał przygarbiony potwór, wydający z siebie dźwięki nie z tego świata. Zebrało mu się na wymioty. Co się stało z kobietą? Monstrum ruszyło prosto na niego, próbując się wgryźć w jego ciało. Było brzydkie, obwisłe i zasuszone, a do tego obrzydliwie śmierdziało. Aleksy szybko kopnął je nogą do tyłu, ale ono jakby ledwo się ruszyło. Zaczął biec. Spanikował. W kuchni znajdowały się wszelkie noże i inne "domowe bronie". Instynkt przetrwania wziął górę. Jak do tego mogło dojść?! A może to był tylko zły sen? Wiele dziwnych myśli krzątało się w jego umyśle. Stwór był tuż przy nim. Aleksy potknął się o jeden ze schodów i stracił równowagę. W tym momencie zastanawiał się, dlaczego kuchnia znajduje się na górnym piętrze. Nóż wypadł mu z dłoni przy okazji raniąc jego kolano. Syknął pod nosem i zsunął się na dół. Zobaczył stojącą lampę na podłodze. Nim pomyślał, mocno rąbnął nią w potwora, a potem powtórzył to kilka razy. Nóż był już niedaleko. Wystarczyły dwa kroki. Cofnął się jeszcze jeden raz, ale za oknem usłyszał kolejne dźwięki, a na niebie machanie skrzydeł helikoptera. Adrenalina robiła swoje. Rozpędził się i odciął głowę "temu czemuś".
Strach. To w tym momencie czuł. Plecy trzymał przy ścianie, a w drżącej dłoni miał zakrwawiony nóż. Oddech gwałtownie przyspieszył, a serce biło jak nigdy dotąd. Czy ktoś z nim pogrywał? Musiał ostrzec na wszelki wypadek Angelinę. Musiał zawiadomić ją, że mamy nie ma. Musiał przyznać, że zawiódł.
***
Angelina postanowiła wejść do jednego z klubów. Bóg jej był świadkiem, że zrobiła to z własnej, nieprzymuszonej woli. Co prawda przenikliwe zimno również zdziałało dużą robotę, ale to ona wymyśliła tę idiotyczną ideę. Powiesiła kurtkę na jednym z czerwonych, skórzanych foteli i usiadła. Czuła jak jej mięśnie powoli się rozluźniają, a dłonie zaczynają boleć od nadmiernego ciepła. Zamówiła grzane wino. Kwaśne, ale sprawiające, że czuła się jak w "siódmym niebie". Uwielbiała samotne wieczory i oglądanie niezwykłych krajobrazów. Za oknem panowała coraz większa śnieżyca, ale ludziom to nie przeszkadzało w świetnej zabawie. Kątem oka ujrzała także owego policjanta, który pocierał dłonie o siebie. I dobrze mu tak. Krzta współczucia by nie zaszkodziła, ale... trafił na niewłaściwą osobę. I niewłaściwy czas. Zaśmiała się pod nosem i upiła łyk czerwonego napoju. Nie miała pojęcia, do której godziny zamierza tu siedzieć, ale podobała się jej owa sytuacja.
Klub "Bloody Wine" w żadnym razie nie przypominał miejsca, w którym Angelina pracowała. Czerwone fotele były zastąpione czarnymi, wysokimi krzesełkami, a pomiędzy nimi, zamiast potężnych, drewnianych stołów znajdowały się zgrabne, okrągłe stoliki. Dziewczyna obiecała sobie, że póki co nie wróci do dawnej - okropnej zresztą - roboty. Starczało jej na czynsz i leki dla mamy. Niczego więcej nie potrzebowała. Po dłuższej chwili wpatrywania się w oschłego mężczyznę, zmieniającego wyraz twarzy tylko wtedy, gdy widział jedną z dziewczyn o niezwykle kobiecych wdziękach, stwierdziła, że to staje się nudne. Wyglądała jak desperatka, uporczywie szukająca kogoś dla własnych przyjemności. Dopiła resztki cieczy i już miała wstać, gdy usłyszała huk. A potem pojawiła się ciemność, która pokryła całe pomieszczenie.