Chris skończył polerować dopiero co umyte kieliszki i powlókł się chwiejnym krokiem w stronę okna. Chociaż na zewnątrz było -15 stopni i padał śnieg, zdawało mu się, że Chata znajduje się w centrum Sahary w samo południe. Poczuł na twarzy przyjemny powiew lodowatego powietrza i odetchnął z ulgą. Dodatkowo rozpiął guziki koszuli, w której i tak było mu niewygodnie.
- Kryśka, nie opieprzaj się!
Christopher wrócił za ladę i mocno oparł się na niej rękami, wpatrując się w grymaśną twarz swojego młodszego brata, Carla.
- A panienka czego sobie życzy? - spytał, biorąc do ręki kieliszek - Alkohol w tym wieku nie wskazany.
- Bardzo śmieszne - mruknął Carl, blondwłosy chłopaczek, trochę niższy od Chrisa - wracaj do roboty, za 10 minut nowy rok. Trzeba przygotować drinki i szampana. A poza tym matka nie wyrabia w kuchni z garami.
Chris przygryzł jedną wargę.
- A z ciebie taka dama, że rączki bolą i dupę ciężko ruszyć? - uderzył kieliszkiem o blat, mało go nie rozbijając.
- Ty tu stoisz za ladą, szefie. Ja się w interes nie wtrącam.
- Marsz do kuchni zmywać gary. - Nakazał.
- Phy - prychnął Carl.
- Swoich przełożonych się trzeba słuchać, co nie? S z e f i e.
Carl mruknął coś niezadowolony pod nosem i usiadł na stołku przed barkiem.
- No, leć, to nie powiem matce, ile wypiłeś. Wisisz mi już butelkę ginu i dwie whisky.
- No, leć, to nie powiem matce, ile wypiłeś. Wisisz mi już butelkę ginu i dwie whisky.
- Nie pogrywaj sobie ze mną, Kapeluszniku.
Chris uśmiechnął się pod nosem. Zaraz potem palnął na cały głos.
- Patrz Alicjo, Biały Królik pobiegł do kuchni! Szybko, za nim, bo ci ucieknie!
Carl bez słowa zeskoczył ze stołka, a w drodze do pomieszczenia uniósł w górę dłoń z wystawionym środkowym palcem.
Chris postawił przed sobą resztę kieliszków, po czym zaczął szukać odpowiednich trunków i soków do zrobienia noworocznych drinków. W odpowiednich proporcjach wlewał do szklanek biały rum, coca-colę i sok z limonki. Całość wymieszał i wrzucił kostki lodu. Już miał pójść po listki mięty i plasterki cytryny dla ozdoby, gdy krzesełka przed ladą zajęły dwie ładne, młode dziewczyny, ubrane w kolorowe, krótkie sukienki.
- Cześć Chris, jak tam? Masz jakieś plany albo życzenia na nowy rok? - spytała jedna, uśmiechając się i nawijając pasmo ciemnych włosów na palec.
- Nie powiem, bo się nie spełnią - odparł z uśmiechem, po czym położył palec na usta - Także cii.
- Daj spokój.
- Powiem po północy, jak wszyscy sobie będą życzyć "szczęśliwego nowego roku" i inne takie tam. A czemu pytacie?
- Aaa, tak bez powodu - zarumieniła się druga.
Uśmiechnął się szeroko niczym kot z Chesire i zadowolony wrócił do pracy. Wiedział doskonale, że miał powodzenie u miejscowych dziewcząt i był z tego na pewien sposób dumny, a nawet cieszyło go to. Mimo wszystko do żadnej z takich dziewczyn nie podchodził na poważnie. Głupio było mu je zbywać, ale też i głupio robić niepotrzebne nadzieje.
Miał kiedyś osobę, która była dla niego naprawdę ważna i zrobiłby dla niej wszystko. Ale znalazła sobie innego i bezwstydnie złamała mu serce, śmiejąc się prosto w twarz.
I właśnie podchodziła pod ladę, w seksownej, krótkiej sukience w grochy, która idealnie podkreślała jej atuty. Jej złote loki upięte były na czubku głowy w fantazyjnego koka, a na powiekach widniał lśniący, noworoczny makijaż. Błękitne oczy śmiały się do ludzi wokół, a czerwone usta kusiły osobników płci przeciwnej
Przynajmniej według Chrisa. Dla niego nadal była najpiękniejsza, ale tylko z wyglądu. Przekonał się o tym, że charakter to dziewczę miało paskudny, ale mimo to wciąż na jej widok dostawał małych ataków serca. Denerwowało go to i już przez głowę przemknęła mu myśl, czy by przypadkiem nie wylać na śliczną sukienkę Seleny dopiero co przygotowanego drinka.
- Nie ma z tobą Johna? Co mówisz, utknął w zaspie śnieżnej i mu dupa odmarzła? A to ci heca.
- Dla twojej wiedzy, John i ja mamy się świetnie - odparła, po czym zaszczebiotała - Na ferie zabiera mnie do Kansas.
- Paść krowy i świnie hodować? Niezłe atrakcje.
- Przymknij się, gumofilcu i daj mi dwa drinki.
- Dosypię mu arszeniku, mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko, madame.
Selena złapała w pośpiechu dwa drinki i odwróciła się na pięcie, zadzierając wysoko nosa. Następnie Chris widział, jak ta tuli się do Johna, który miał pięknego, czerwonego chevroleta, a on o własnym aucie mógł sobie tylko pomarzyć.
Już przygotował się do roznoszenia drinków na tacy, gdy usłyszał w oddali jakieś dyszenie i ochrypłe dźwięki. Stwierdził jednak, że jak zwykle, ktoś poszalał z alkoholem i rano będzie zgon.
Usłyszał już odliczanie ludzi.
-Dziesięć, dziewięć, osiem, siedem...
Dyszenie stało się głośniejsze, mimo donośnego odliczania.
-Sześć, pięć, cztery...
Usłyszał jakieś charczenie i dźwięk tłuczonego szkła. Zignorował to i zaczął odliczać razem z ludźmi.
-Trzy, dwa...
Do uszu doleciał mu dźwięk jakby warczenia psa.
- Jeden...
Wśród radosnych wiwatów posłyszał dziki krzyk jednej z dziewcząt. Następnie w całej sali rozbrzmiały przerażone wrzaski innych. Zobaczył, jak w ciało dziewczyny wgryzło się coś, co wyglądem ani trochę nie przypominało człowieka, jedynie gnijącą i rozpadającą się kupę mięsa, która zachowywała jakieś instynkty drapieżnika i śmierdziała na kilometr.
Ludzie zaczęli uciekać. Przepychali się przez samych siebie i przez rozstawione stoły, nie patrząc, czy depczą kogoś po drodze. Wyskakiwali przez drzwi i okna i pędzili w popłochu.
Chris nie wiedział, co się dzieje i nie miał bladego pojęcia, co ma robić dalej, ale jego mięśnie same ruszyły do biegu. Chciał już przeskoczyć przez ladę, gdy poczuł, jak coś mocno wgryza mu się w lewą rękę. Krzyknął z bólu i próbował wyrwać ramię ze szczęk pokracznego, szarego monstrum, jednak bezskutecznie. Złapał za butelkę wina i roztrzaskał ją na głowie dzikiego stwora, aż ten upadł na podłogę. Wykorzystał moment i trzymając się za krwawiącą rękę, wydostał się za bar. Nagle zaczął widzieć coraz to kolejne szarawe, gnijące potwory i gdyby miał tylko czas na zastanowienie się, to pomyślałby, że te dwie butelki whisky i jedną ginu wypił nie Carl z kumplami, a on sam, i teraz ma jakieś zwidy. Albo to koszmar. Albo film w kinie.
Niektórzy z leżący na podłodze ludzi zaczęli wstawać w dość dziwny sposób, jakby ich wszystkie kości były powykręcane. Ich skóra nabywała odcieni szarości i zieleni, w niektórych miejscach odpadała, tworząc rany. Oczy ciemniały, a z buzi toczyła się ślina. Mamrotali coś pod nosem i zaczęli iść w jego stronę. Chciał się dostać do kuchni, ale drzwi blokowało mu już kilka takich stworów. Zaczął krzyczeć:
-Carl! Carl, do cholery! Alicjo!
Z kuchni posłyszał krzyk, a jego tętno przyspieszyło. Czy to był głos jego matki?
Wziął do rąk krzesło i ignorując ból, zaczął sobie torować drogę drzwi prowadzących do kuchni. Kilka bestii wgryzło się w jego krzesło, mało brakowało, a trafiłyby szczękami w ręce i nogi.
Wtem Chris poczuł jak jego rana pulsuje, a jemu samemu zaczyna kręcić się w głowie. Zachwiał się, a następnie tak mocno zakuło go w sercu, że upadł na kolana. Nie mógł zaczerpnąć oddechu. Cudem zaczął się czołgać do drzwi wyjściowych, wiedząc, że do kuchni nie da rady się przedostać. Stwory czepiały się jego nóg, ale on czołgał się naprzód, kopiąc je stopami, nad którymi jeszcze w jakimś stopniu panował. Z wielkim wysiłkiem podniósł się na nogi i zamknął za sobą drzwi Chaty. Bestie zaczęły walić w nie pięściami i wyć w niebogłosy.
Serce biło mu jak oszalałe i znowu nie mógł oddychać. Rana nie dość, że piekła, to pulsowała i zdawała się wyżerać go jak jakiś kwas. Zaczął iść przed siebie, w samej koszuli, chociaż było zimno i padał śnieg. Nie słyszał już niczego, tylko dudnienie własnej krwi w uszach. Nie miał pojęcia, co dzieje się na wokół niego, co się właściwie stało, co z jego matką i bratem, co z Seleną, co z innymi ludźmi, co się właściwie z nim dzieje.
Zakręciło mu się w głowie i padł na śnieg, zaraz obok drogi wjazdowej. Nie był w stanie się podnieść. W jego ranę zaczął wsiąkać przez rękaw śnieg. Zamknął oczy.